W tych niepozornych chwastach mieszkały stada malutkich meszek.
Gdy podeszło się do krzaków na odległość metra, meszki wzbijały się w powietrze.
Były tak małe, że nie było ich widać, natomiast tak liczne, że powietrze zaczynało „grać”.
Meszki momentalnie pojawiały się w oczach, uszach, nosie. Oddychać trzeba było przez zaciśnięte zęby.
Z Twierdzy udaję się na poszukiwanie, ośrodka, w którym wczasowałem przed stu laty.
Droga do twierdzy to jedna z nielicznych rzeczy, którą dość dobrze pamiętam.
Malowniczo położona cerkiew.
Są armaty, więc ośrodek musi być blisko.
Pomnik poświęcony obrońcom granic
A ten, żołnierzom poległym w dalekich krajach. Pewnie w Afganistanie lub byłej Jugosławii.
No i jest. Tu spędzałem wczasy.
Restauracja Ruś, przy ośrodku.
To miejsce kojarzy mi się z kaszą.
Kaszę podawano to do każdego dania, także śniadania.
Wszyscy Polacy mieli szybko dość tej kaszy, więc w raz w niedzielę, po wielu skargach podano nam ziemniaki.